TK



Jak polskie elity oswoiły populizm

elity| Paul Taggart| PiS| Platforma Obywatelska| polityka wykluczenia| populizm| Robert Barr| Samoobrona| Stan Tymiński

włącz czytnik
Jak polskie elity oswoiły populizm
I Kongres NDP Samoobrona Leppera. Foto: samoobrona.org.pl

Pojęcie populizmu nie ma dobrej prasy wśród naukowców i polityków, a jednak jest w obiegu intelektualnym tak często, że używamy go niemal odruchowo starając się zrozumieć politykę. Rzeczywiście, w praktyce publicznych dyskusji jego znaczenie jest tak rozciągane, że obejmuje właściwie wszystkie niecodzienne, czy niekonwencjonalne formy mobilizacji politycznej[1]. Co więcej, „populizm” jest tak mocno nacechowany emocjonalnie i aksjologicznie, że każda nieakceptowana przez kogoś forma uprawiania polityki bywa określana tym pojęciem. Gdy niemiecki badacz dochodzi do wniosku, że w krajach Europy Środkowej po 1989 partie populistyczne stanowiły zawsze powyżej 40 procent składu parlamentu, a na Słowacji, czy w Polsce powyżej 50 procent, to „populizm” jako narzędzie rozumienia rzeczywistości staje się bezużyteczne. Spora część publicystów i naukowców odrzuca je, a prawicowy polityk prędzej użyje inwektywy, niż nazwie konkurenta populistą, by nie dać się zapisać do chóru liberalnych przeżuwaczy tego pojęcia.

Warto jednak upierać się przy pozostawieniu „populizmu” w naszym języku mówienia o polityce, gdyż pojęcie to zwraca uwagę na pewien aspekt nowoczesnej demokracji opartej na reprezentacji, z którym nie jesteśmy oswojeni, którego nasze myślenie nie zinternalizowało. Demokracja przedstawicielska zakłada bowiem, że da się wskazać decydentów sprawujących realną władzę i w razie potrzeby da się ich pociągnąć do odpowiedzialności. Populizm pojawia się tam, gdzie narasta poczucie bezsilności wobec rządzących wynikające z ich wyobcowania lub skorumpowania, ale też nieprzejrzystego charakteru współczesnej demokracji. Tam bowiem, gdzie nie ma dominującego ośrodka podejmowania wiążących decyzji publicznych, gdzie są one podejmowane w procesie słabo sformalizowanych przetargów różnych organów i szczebli władzy, partii, grup interesów, ekspertów, trudno mówić o odpowiedzialności przed wyborcami. Trudno zachować wyborcom i wpływ na politykę i poczucie takiego wpływu[2]. Większość dzisiejszych demokracji boryka się z tym problemem.

W sytuacji kryzysu, często niezwiązanego z deficytem demokratycznej odpowiedzialności, „kulturowy lejtmotyw” nieufności w stosunku do rządzących elit może przekształcić się w pełnokrwisty polityczny populizm[3]. Zasadniczą cechą takiego ruchu jest więc jego antyestablishmentowy charakter wyrażający się w odrzucaniu status quo, reguł gry uznawanych dotąd za niekwestionowalne, w używaniu metod i przywoływaniu idei dotąd z góry wykluczanych ze sfery publicznej[4].

Populizm będąc reakcją na przesadną komplikację nowoczesnej demokracji, dąży do upraszczania zarówno rozumienia świata polityki, jak i rozwiązywania jego problemów. Nieodłączną cechą populizmu jest więc myślenie w kategoriach dychotomii: wyobcowane, skorumpowane elity kontra prosty człowiek; lud, obóz patriotów kontra sprzedajne elity itp. Jego konsekwencją jest natomiast emocjonalny, a często nawet agresywny charakter komunikacji politycznej narzucany przez populistów, gdyż podstawowy motor ich działania ma charakter negatywny. Populiści przede wszystkim mówią elitom „odejdźcie”.

Poprzednia 1234 Następna

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.