Publicystyka



Głupi nie byłem

włącz czytnik

Nie, nie po pijaku, przeciwnie. Jak trzeźwiałem, to wtedy, widocznie psychologia się odzywała.

Po tym obojczyku mówię – Helenka, to było ostrzeżenie. Jak się mamy pozabijać, do rękoczynów dochodzi, to lepiej znajdź sobie innego faceta. Nasze charaktery się nie zgadzają. Córka moja Basia miała jakieś 10 lat, syn Helenki Roman 12. Załadowałem towarzystwo na jelcza i odwiozłem do jej rodziców.

***

- Coś musiałem w życiu zmienić. Dom tutaj wynająłem ludziom, a sam pojechałem za Wrocław, aż pod Śnieżkę. Nie pamiętam już dlaczego akurat tam. Miałem samochód, dostałem robotę w piekarni.

Zapoznałem inną kobitkę. Duży dom miała, cztery piętra – ojciec jej postawił. Siedział na forsie bo hodował cielaki, a tym mięsem można było pokątnie handlować. Chcieli w tym domu hotel rodzinny otwierać, ale nie wyszło, zezwoleń nie dawali. Więc pokoje stały puste, mogliśmy się po nich gonić. Moja kobitka, Irenka, była kierowniczką kuchni w domu wczasowym. Jedzenia prawie nie kupowaliśmy.

Ja też miałem niezłe boki. Pieczywo świeże rozwoziłem do ośrodków wypoczynkowych. Chleb, który w sklepie zostawał z poprzedniego dnia odbierałem jako zwrot i wiozłem z powrotem do sklepu, zamiast na paszę. Jako czerstwy sprzedawany był za pół ceny. Zarobkiem się dzieliliśmy.

Piłem wtedy mało, bo jeździłem. A nieraz jeszcze po fajrancie malowałem hale fabryczne. Zarabiałem i odkładałem pieniądze. Te oficjalnie zarobione szły w domu do wspólnej kasy, resztę sobie chowałem.

Dobrze by się układało, ale Irena miała syna w średniej szkole, straszne ladaco. Samochody kradł, miałem wtedy jeszcze malucha, też mi podkradał. No i ćpał. Działał mi na nerwy. Na tle tego syna zaczęły się awantury. I moje schodzenie w dół, bo wróciła wódka. Co gorsza Irenka też zaczęła pić. Tak polubiła alkohol, że jak już zaczęła, to nie umiała przestać. Awantury ciągle się teraz powtarzały, a najbardziej o tego synalka.

Znów jeden błąd zrobiłem. Pieniądze, co miałem odłożone tylko dla siebie, trzymałem schowane w piwnicy. Dom stał przy rzeczce górskiej. Na wiosnę przyszła powódź, rzeczka tak przybrała, że woda zalała piwnice aż po sufit. A po wierzchu pływały moje pieniążki. Wybiłem okienko, zanurkowałem, płynąłem po tej piwnicy i papierek po papierku zbierałem. Dwanaście i pół miliona uratowałem – to były te miliony przed wymianą. Pobiegłem z nimi do piekarni, przy piecu wysuszyłem. Wymienili mi potem.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Artykuły powiązane

Brak art. powiąznych.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.