Publicystyka



Małpy na wokandzie

Sub iudice| wokanda

włącz czytnik
Małpy na wokandzie
Foto: Wikipedia

Na każdej wokandzie powinno być co najmniej 10 spraw. Może być mniej, ale to trzeba potem nadrobić, żeby średnio wychodziło dziesięć. Bo jak nie będzie, to sesja będzie „niedociążona” i trzeba będzie się tłumaczyć. Ta prosta zasada towarzyszyła mi od samego początku kariery. Powoływano się na nią w sprawozdaniach z wizytacji i lustracji, zwracano na nią uwagę w ocenach itp, itd... Bo „niedociążona sesja” była oznaką lenistwa, równoznaczną z przyznaniem się do winy za przewlekłość. Wszyscy utyskiwali na dogłębny idiotyzm takiego założenia, narzekali na te „normy wydajności”, ale mimo wszystko kombinowali, jak tu się do nich dostosować. Czegóż to nie wymyślano... chomikowało się proste sprawy, takie możliwe do „załatwienia” w kwadrans, żeby potem nimi „dopychać” wokandy, na których była jakaś sprawa wymagająca więcej czasu. Szatkowało się duże sprawy na części, wzywając na każdy termin tylko po dwóch – trzech świadków, żeby się zmieścić w godzinę albo dwie, bo jak sprawa trwała dłużej to nie dawało się „wyrobić” normy 10 spraw na sesję. A że przez to sprawa toczyła się długo? Trudno, ale przynajmniej sesje były „dociążone” co w oczach nadzoru świadczyło o sprawnym procedowaniu. I wszystko się jakoś kręciło.

Ale pewnego dnia na tym niewzruszonym przekonaniu o potrzebie stosowania się do owej „normy produkcyjnej” pojawiła się rysa. Oto Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” stwierdził, iż słyszał, że w jakimś sądzie obowiązuje taka zasada, i że to jest jakiś absurd. I to stwierdzenie było jak okrzyk, że król jest nagi, bo nagle zaczęto zadawać sobie pytanie, dlaczego ma być 10 spraw na wokandzie, z czego to wynika, a tak w zasadzie to kto i na jakiej podstawie tak zarządził. No i zaczęły się poszukiwania...

Na początku okazało się, że wszyscy wiedzą, że było takie zarządzenie, och, dawno temu, i to było chyba prezesa Okręgu. Na pewno było, bo je przecież widzieliśmy... a może nie? Przeszukano więc segregatory zawierające wytwory ciała nadzorczego za ostatnich parę lat, ale niczego nie znaleziono. No ale przecież w którejśtam lustracji wytknięto nam, że mamy za mało spraw na wokandach, no i potem były wytyczne... Dobra, ale wizytator wtedy też powołał się na „obowiązujące zarządzenie” nie podając ani z kiedy ono było ani jaki ma numer. A co jeżeli on też był tylko „dogłębnie przekonany” o istnieniu takowego zarządzenia? Zapytano więc „u źródła” czy Prezes Okręgu wydawał takie zarządzenie i kiedy... i okazało się, że tam takiego zarządzenia też nie ma... oczywiście wszyscy wiedzą, że było, ale jakoś nie można go znaleźć...

Poprzednia 123 Następna

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.