Publicystyka



Odgruzowywanie

ad acta| biegły sądowy| pozew| sądownictwo

włącz czytnik

W kolejnej stercie gruzu kolejna mina. Leży w nich pismo informujące o stanie rachunku bankowego na datę rozwodu stron, które było mi potrzebne dla ustalenia składu majątku podlegającego podziałowi. Tyle tylko, że nadejście tego pisma i załączenie go do akt, a następnie włożenie z aktami do szafy, gdzie spokojnie oczekiwały na mój powrót spowodowało, że nie wykonano mojego, wydanego tuż przed urlopem, zarządzenia, żeby pilnie przedstawić akta biegłemu, tak żeby opinia była gotowa jeszcze przed następnym terminem rozprawy. Oczywiście dzisiaj, po zadekretowaniu pisma „ad acta”, poleciłem, żeby natychmiast przesłano akta biegłemu... ale to nie zmienia faktu, że biegły powinien je mieć u siebie już od trzech tygodni, których nadrobić się teraz nie da i jest ryzyko, że biegły nie zdąży sporządzić opinii przed terminem rozprawy, którą trzeba będzie przez to odroczyć...

I dalej, kolejna bomba. Pismo zawiadamiające o aktualnym adresie pozwanego, które dotarło do sądu na samym początku czerwca zostało podłożone do akt dopiero w połowie sierpnia. A w międzyczasie zdążyłem uchylić nakaz, skierować sprawę do postępowania zwykłego i zawiesić postępowanie z powodu nie podania adresu pozwanego. I co teraz? Przecież nie „ożywię” uchylonego nakazu, więc sprawa musi trafić na rozprawę - gdzieś na początku grudnia. I razem z uprawomocnieniem w najlepszym razie pół roku w plecy. A to nie koniec, bo w następnych aktach mam dokładnie to samo, czyli pismo podłożone po miesiącu od wpłynięcia. Tyle dobrego, że tam akurat podłożenie pisma w terminie nic by nie zmieniło, bo podanie drugi raz tego samego nieaktualnego adresu nic w sprawie nie zmienia.

To wszystko to niestety konsekwencje oszczędności, które od lat fundują sądom kolejni ministrowie sprawiedliwości, a może bardziej jeszcze ministrowie finansów. Bo te wszystkie błędy nie były wcale powodowane tym, że pracownicy sekretariatu odpowiedzialni za rozdział korespondencji nie przykładali się należycie do swej pracy. Przy takiej ilości wpływających codziennie pism (oraz konieczności wykonywania też innych czynności) oni po prostu nie mieli fizycznej możliwości ich podłożenia „na bieżąco”, i to pomimo tego, że regularnie zostawali w pracy po godzinach albo i przychodzili w weekendy. O zatrudnieniu dodatkowej osoby do wykonywania tych czynności można jednak zapomnieć, bo nowych etatów nie ma i nie będzie, a zatrudniać na zlecenie teraz nie wolno. Z kolei błąd polegający na nie wykonaniu zarządzenia, dlatego że akta włożono sędziemu do szafy z jakimś nowym pismem, był następstwem konieczności stosowania „odcinkowego” podziału pracy, w ramach którego każdy robi tylko określone czynności (kto inny podkłada korespondencję, kto inny wysyła akta biegłym, a jeszcze kto inny wysyła wezwania na rozprawę), przez co jedno zarządzenie może wykonywać kilka osób, które „wyrywają” sobie te same akta. A konieczność taka wynika niestety z faktu, że oszczędzanie na wynagrodzeniach pracowników nie sprzyja stabilności zatrudnienia, a nowego pracownika łatwiej jest nauczyć robienia porządnie jednej rzeczy, niż w trybie przyspieszonym przerobić go na kompetentnego sekretarza sądowego zdolnego wykonywać poprawnie wszystkie rodzaje zarządzeń.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.