Publicystyka



Krócej pracować – więcej płacić

czas pracy| dniówka| Kodeks pracy| OPZZ| Piotr Szumlewicz| pracodawcy| przywileje| Solidarność| wydajność pracy| związki zawodowe

włącz czytnik

Ostatnio Sejm przegłosował przepisy, które mogą poprawić wskaźniki kiepskiej polskiej wydajności, w każdym razie są bardziej racjonalne niż pomysł doradcy związkowego – czas pracy pracodawca będzie mógł lepiej dostosować do zamówień na wytwarzane produkty czy świadczone usługi. Dłuższa praca kiedy jest więcej roboty i krótsza kiedy jest mniej. Godziny jakie pracownik „nadpracował” pracodawca musi mu oddać w ciągu roku. Związkowcy oburzają się rzecz jasna na takie prawo, które zresztą stosuje w praktyce bardzo wielu prywatnych pracodawców, bo dobrze jest tak, jak było na państwowym w PRL– czy się stoi, czy się leży i tak się należy.

Jeśli jednak bardziej filozoficznie podejść do idei skracania dniówki, można powiedzieć, że doradca związkowy wyczuwa wiatr historii – postęp poznaje się teraz po tym, że pracy dla ludzi jest coraz mniej. W krajach rozwiniętych od pewnego czasu dramatycznie ubywa miejsc i godzin pracy i nadal będzie ubywać. Popyt na prace wykonywane przez człowieka słabnie, bo rośnie popyt na prace wykonywane przez maszyny. Jak donosi tygodnik „Polityka” w USA pracuje obecnie o 26 proc. mniej osób niż 15 lat wcześniej, podobnie jest w Japonii, a do obsługi niemieckich fabryk trzeba teraz o 8 proc mniej pracowników niż dziesięć lat temu. Nawet w Chinach od paru lat płace rosną dwa razy szybciej niż PKB, dlatego ludzkie ręce i tam postanowili szybciej zastępować maszynami. Tak więc gdyby i u nas, dzięki technologii, mniejsza liczba pracowników była w stanie wytwarzać więcej dóbr niż obecnie, można by podyskutować o skracaniu dniówki. W takim USA np. o 30 procent mniej zatrudnionych niż dziesięć lat temu produkuje o 30 procent więcej.

Wyprodukować łatwiej, sprzedać trudniej. Dlatego szybko rośnie liczba sprzedawców, a najszybciej, przynajmniej w Stanach, rośnie liczba pracowników sektora medycznego i edukacji. Chociaż i tu już się czai technologiczna konkurencja – trwają bowiem intensywne prace nad stworzeniem systemu automatycznej diagnostyki medycznej. Medycyna zmieniła się bowiem tak bardzo, że ludzkie umysły nie są w stanie zapanować nad ilością danych z jakimi lekarz ma do czynienia w diagnostyce. Coraz częściej mówi się, że komputery zastąpią lekarzy, podobnie jak roboty zastępują robotników w przemyśle. Kto ma do czynienia z powszechną służbą zdrowia, nie tylko zresztą w Polsce, nie musi się obawiać że taka perspektywa pogorszy jakość lekarskiej porady. Lekarz t.zw. pierwszego kontaktu zachowuje się w czasie rutynowej wizyty w sposób bardzo przypominający automat. Praktycznie całe 15 minut przewidziane na wizytę zajmuje mu wpisywanie do komputera danych, które pacjent przyniósł po przeprowadzonym badaniu, oraz wpisywanie do komputera skierowań na następne analizy, czy na wizyty u specjalisty. Na zbadanie pacjenta, czy choćby rozmowę o jego zdrowiu, nie starcza na rutynowej wizycie czasu i zresztą nie ma czego żałować. Gatunek lekarzy, którzy potrafią bez udziału aparatury ustalić schorzenie i bez udziału specjalisty poradzić coś cierpiącemu, wyginął już niemal tak dawno jak dinozaury.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.