Publicystyka



PiS: media, Internet, cenzura

Bronisław Komorowski| Internet| Jacek Kurski| Jarosław Sellin| lustracja| media publiczne| Prawo i Sprawiedliwość| Trybunał Konstytucyjny| Zbigniew Romaszewski

włącz czytnik

Kwestie programowe były jednak bodaj znacznie ważniejsze dla dysponentów mediów, niż lustracja i zwalnianie z pracy. W radiu i telewizji pojawili się nowi ludzie, np. wcześniej nieznany w Polskim Radiu Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny tygodnika „Gazeta Polska”, który uważano za tubę rządów PiS – LPR - Samoobrona, który otrzymał poranne pasmo w I Programie PR, - Sygnały Dnia, co spotkało się z protestem wielu dziennikarzy radiowych. Do radia jako prowadzący Sygnały Dnia przyszli też bracia Karnowscy, Joanna Lichocka, Dorota Gawryluk. Każdy z nich zapraszał swoich rozmówców – według powszechnej opinii funkcjonowała w radiu „lista zapisów” z nazwiskami osób z opozycji, których nie wolno zapraszać.

W telewizji publicznej działo się nie lepiej: królowały „Misje specjalne”, Jan Pospieszalski i inni. Szczegółowo i wielokrotnie opisywali to inni. Oprzyjmy się tutaj na tekście z tygodnika „Przegląd”, autorstwa Jerzego Błaszczyka (strona internetowa „Przeglądu”, 31 październik 2007):

Jak TVP przerobiono na TVPiS

Prawo i Sprawiedliwość poniosło wyborczą klęskę. Zapomniało o brutalnej prawdzie, że kto ma telewizję, ten władzę traci. Tak uczy praktyka. Tylko nieuki nie chcą tej prawdy przyjąć do wiadomości, a potem mają pretensję.

Wildstein rozumny

Budowanie PiS-owskiej telewizji zaczęło się wiosną 2007 r. Najpierw zmieniono ustawę o radiofonii i telewizji i powołano ”apolityczną” Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. W radzie większość miało PiS, a dowodziła nią Kruk Elżbieta, ”apolityczna” zaufana braci Kaczyńskich, desygnowana do rady przez prezydenta. KRRiTV wybrała ”apolityczną”, czyli z przewagą PiS, radę nadzorczą telewizji publicznej, a ta bez zahamowań, bez udawania i zabawy w jakieś tam konkursy, marcową nocą odwołała Jana Dworaka i na prezesa telewizji powołała protegowanego braci Kaczyńskich i Elżbiety Kruk Bronisława Wildsteina. Twierdza została zdobyta. Opozycja pierwszy raz w historii jednej i drugiej rady nie miała nic do gadania, bo żaden jej człowiek do rad nie wszedł. W ten oto prawy i sprawiedliwy sposób główny dowódca telewizyjnej batalii PiS, która dopiero miała nastąpić, dostał ubezpieczenie. Włos mu z głowy spaść nie mógł, choć co warto przypomnieć – pisaliśmy o tym nie raz – miał jak na funkcję prezesa zarządzającego wielką medialną spółką skarbu państwa, wspaniałe kwalifikacje. Był w przeszłości kierownikiem orkiestry symfonicznej i chóru oratoryjnego. Ale nie to było najważniejsze. Bronisława Wildsteina cenił Jarosław Kaczyński, wtedy premier. Za co? Za to, że: ”To był obok Macieja Rybińskiego jedyny człowiek, który konsekwentnie, nawet po zawarciu przez PiS trudnej koalicji, pokazywał w swych tekstach, że rozumie, jak jest. To niezmiernie rzadkie. Bardzo to ceniłem. Myślałem, że facet, który to wszystko rozumie i w dodatku ma odwagę to napisać, to niezły kandydat” (”Fakt”’, 10.03.2007 r.).

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.