Publicystyka



Galicja. Mit i przyszłość

Austro-Węgry| Franciszek Jósef I| Galicja| Kraków| Królestwo Galicji i Lodomerii| Lwów| Małopolska

włącz czytnik

Fakt, że stolica prowincji – Lwów – znajduje się dziś w innym państwie, a sam Kraków ma mnóstwo własnych, atrakcyjnych mitów (od legendarnych początków aż po pełnokrwistą miejskość, metropolitalność czy wręcz imperialność za czasów Kazimierza Wielkiego czy ostatnich Jagiellonów) również nie ułatwiają celebracji galicyjskiego mitu.

Poza terror, poza idyllę

Co – i po co – Kraków i Małopolska miałyby zatem celebrować? Dwie kwestie wydają się tu kluczowe.

Po pierwsze, mimo wszystkich ograniczeń był to obszar największej samodzielności narodowej w czasie narodzin nowoczesnych narodów oraz mających je reprezentować instytucji publicznych. W pewnych aspektach owo samorządzenie do dziś może być powodem do dumy. Przekonać się o tym można, czytając dane prezentowane chociażby w książce „Kraków i Galicja wobec przemian cywilizacyjnych (1866-1914)”.

By wspomnieć tylko o trzech: w roku 1826 na terenie prowincji (jeszcze bez Krakowa) można było doliczyć się 1 tys. 620 szkół. W roku 1913 – już 6 tys. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. wykształceni w galicyjskich szkołach i uniwersytetach urzędnicy odbudowywali naszą państwowość w innych rejonach kraju.

Na rok przed wybuchem I wojny światowej doliczono się w Galicji przeszło 12,5 tysiąca różnego rodzaju stowarzyszeń – 14 proc. wszystkich, zarejestrowanych w „austriackiej” części monarchii habsburskiej (Przedlitawii). Pewne ślady tego oddolnego poruszenia widać i dziś, gdy w Małopolsce działać ma 7,5 tysiąca organizacji pozarządowych. Więcej ma ich być jedynie na Mazowszu i Śląsku, a mniej więcej tyle samo w Wielkopolsce.

Do tego historycznego obrazu dodajmy fakt, że tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny poborowi w tej – co by nie było – peryferyjnej z perspektywy Wiednia prowincji byli wyżsi i ważyli więcej od swoich odpowiedników z Królestwa Polskiego, a lokalne rolnictwo było bardziej wydajne.

Przywołane przed chwilą linie kolejowe miały – dosłownie – tworzyć spójne państwo i integrować jego najodleglejsze zakątki. Dziś, kiedy polskim kolejom nadal jeszcze daleko do świetności, taki etos (nie tylko w Małopolsce zresztą) bardzo by się przydał.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.