Świat



M. Kozłowski: Europejska solidarność i Syria

al Bagdadi| Baszar el Asad| Iran| Rosja| solidarność europejska| Syria| uchodźcy| USA| Władimir Putin| Ławrow

włącz czytnik

Okrucieństwo wszystkich walczących stron, wysokość strat, ideologiczny fanatyzm no i zagraniczni sponsorzy sprawiają, że obecnie wynegocjowanie jakiegoś pokojowego porozumienia między walczącymi stronami wydaje się mało prawdopodobna. Jedynym sposobem na przełamanie impasu wydaje się zatem interwencja z zewnątrz.  Tu jednak sytuacja także jest patowa, jako że zaangażowane w konflikt siły zewnętrzne mają sprzeczne interesy i cele, których jak dotychczas, czyli do wybuchu kryzysu związanego z falą uchodźców, nie udało się ani uzgodnić, ani nawet zharmonizować.

Zacznijmy od gracza najpoważniejszego, najmocniej zaangażowanego, który prowadzi rzeczywiste działania bojowe choć tylko przy użyciu lotnictwa czyli USA.

Na początku konfliktu USA postawiły sobie za cel obalenie władzy prezydenta Asada. Służyła temu pomoc dla  „umiarkowanej” opozycji.

Amerykanie bardzo niechętnie przyznają się do porażek, a jeszcze mniej chętnie zmieniają strategię, a nawet taktykę. Pochłonięci szkoleniem i wyposażaniem „umiarkowanych” opozycjonistów i ciesząc się z kolejnych porażek wojsk rządowych nie zauważyli powstania Państwa Islamskiego. Zorientowali się dopiero wówczas, gdy ISIS opanował już jedną trzecia terytorium Syrii. Dopiero wówczas zmieniono taktykę i zdecydowano o lotniczych atakach przeciw państwu Al Bagdadiego.  Naloty te jednak mimo zmontowania potężnej koalicji – formalnie należy do niej kilkadziesiąt państw w tym  Polska,  jednak tylko dziewięć faktycznie uczestniczy w operacjach bojowych –  mimo lokalnych sukcesów jak np. w czasie walk o Kobane, nie przyniosły sukcesów. Naloty rozpoczęły się dokładnie rok temu, 23 września 2014 roku. W tym czasie terytorium państwa islamskiego powiększyło się w Syrii niemal dwukrotnie, a najbardziej spektakularnym sukcesem było zajęcie Palmyry. Siły Frontu Al Nusra  pokonały wyposażone przez Amerykanów oddziały związane z Wolną Armią Syryjską zajmując Idlib i Aleppo. Najbardziej jednak spektakularną porażką okazał się program szkolenia syryjskich bojowników. W środę 16 września dowódca wojsk USA na Bliskim Wschodzie gen. Lloyd Austin w czasie wystąpienia przed senacką komisją przyznał, że spośród wyszkolonych przez Amerykanów bojowników obecnie udział w akcjach bojowych bierze czterech ludzi. Program, w myśl którego miało ich być 5 tysięcy do końca tego roku i po dalsze 5 tysięcy w następnych latach, już kosztował 43 miliony dolarów.

Gorzkim sukcesem okazało się też skłonienie Turcji do udostępnienia amerykańskim samolotom bazy w Incirlik i wzięcia udziału w operacjach lotniczych.  Owszem, samoloty tureckie dokonują nalotów, ale przede wszystkim atakują Kurdów, a więc jedyną jak dotychczas siłę, która rzeczywiście i z sukcesami walczy na ziemi z państwem islamskim. Co gorzej, w maju w czasie operacji sił specjalnych wymierzonej przeciw jednemu z dowódców ISIS Abu Sayafowi  komandosi amerykańscy zdobyli  materiały dowodzące powiązań między tureckim wywiadem a Państwem islamskim. Bowiem dla Turcji głównym przeciwnikiem w Syrii nie są radykalni islamiści, lecz reżim Asada i Kurdowie.

Świat

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.