TK
Ruchy miejskie – spojrzenie z dystansu
budżet obywatelski| demokracja| Hanna Zdanowska| Joanna Erbel| occupy Wall Street| patriotyzm lokalny| polityka| prawo do miasta| ruchy miejskie| wybory samorządowe
włącz czytnikWejście do polityki wymaga innych standardów, twardego stąpania po ziemi, spójnego programu i racjonalizmu. W innym przypadku sympatia elit bardzo szybko może się skończyć.
Analizując programy ruchów miejskich trudno jest odnaleźć racjonalną diagnozę ekonomiczną, próbę sformułowania polityki gospodarczej i finansowej miasta. Działacze formułują różnorodne postulaty. Domagają się aktywności miasta w różnych dziedzinach. W zasadzie jednak pomijają kluczowe pytania o źródła finansowania tych postulatów, i o to, w jaki sposób pobudzać rozwój gospodarczy ośrodków miejskich.
Ruchy miejskie to organizacje o zdecydowanie lewicowej, w mojej opinii wielokroć zupełnie nieracjonalnej, agendzie politycznej. Często odgrywają rolę instytucji, które po prostu zabiegają o interesy określonych grup społecznych. Nie byłoby w tym nic dziwnego lub nowego, gdyby nie fakt, że ich przedstawiciele zasłaniają swoją agendę hasłami, które aspirują do roli sloganów czy postulatów uniwersalnych. Czyli takich, które miałyby być pozytywne dla ogółu mieszkańców.
Jakie prawo do miasta?
Tego typu retoryka jest dla mnie szczególnie irytującą formą propagandy. A najbardziej charakterystycznym tu hasłem w rezerwuarze środków ruchów miejskich jest slogan „prawo do miasta”. Postulat domagania się prawa do miasta dla mieszkańców jest w istocie pojęciowym nieporozumieniem.
W Polsce wprowadzona w 1989 roku demokracja, a następnie reforma samorządowa zapewniły wszystkim obywatelom możliwość głosowania i kandydowania w transparentnych wyborach powszechnych. Prawo do miasta jest więc zapewnione. Dylemat brzmi: czy potrafimy z niego korzystać? Czy raczej pozostajemy niezaangażowani, zamknięci w swoich rodzinnych czy prywatnych kręgach?
Tak długo, jak ruchy miejskie działają na rzecz wyrwania mieszkańców z letargu i zaangażowania w sprawy publiczne, jest to działalność potrzebna. Jednak hasło żądania prawa do miasta jest w istocie kwestionowaniem systemu demokracji pośredniej.
Jednocześnie za uniwersalnie brzmiącym hasłem głoszone są bardzo określone postulaty, które definiowane są w interesie określonych grup. Sam fakt lobbowania na rzecz danych rozwiązań jest sprawą naturalną dla instytucji zaangażowanych w życie publiczne. Jednak sposób argumentacji ma fundamentalne znaczenie, ponieważ język, którego używamy, niesie dalekosiężne konsekwencje.
Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.
Artykuły powiązane
Tariq Ali: Przeciw skrajnemu centrum
Kryzys ideologii
Bauman: Strach jest uczuciem poddanych, nie obywateli
Miasto, głupcze!
Szaruga: Rewolucja konserwatywna. Zanim pojawi się nowy wódz
H. Izdebski: polskie instytucje publiczne wymagają jeszcze doskonalenia
Wróblewska: Iść na radnego
Annusewicz: Beton słabnie, sufit pęka
Senator Janusz Sepioł podsumowuje 25-lecie polskiego samorządu
Załączniki
Komentarze
Polecane
-
Oświadczenie Andrzeja Rzeplińskiego, prezesa Trybunału Konstytucyjnego
Andrzej Rzepliński -
Kaczorowski: Mitteleuropa po triumfie Trumpa
Aleksander Kaczorowski -
Piotrowski: Trybunał Konstytucyjny na straży wolnych wyborów i podstaw demokracji
Ryszard Piotrowski -
Prawnicy wobec sytuacji Trybunału Konstytucyjnego, badania i ankieta
Kamil Stępniak -
Skotnicka-Illasiewicz: Młodzież wobec Unii w niespokojnych czasach
Elżbieta Skotnicka-Illasiewicz
Najczęściej czytane
-
O naszym sądownictwie
Jan Cipiur -
Przepraszam, to niemal oszustwo
Stefan Bratkowski -
iACTA alea est
Magdalena Jungnikiel -
TK oddalił wniosek Lecha Kaczyńskiego dotyczący obywatelstwa polskiego
Redakcja -
Adwokat o reformie wymiaru sprawiedliwości
Rafał Dębowski
Brak komentarzy.