Publicystyka



Czego się Jaś nie nauczył…

Bolesław Chrobry| chrystianizacja| Chrzest Polski| Dobrawa| Jan XIII| Kadłubek| kronikarze| Mieszko I| Niemcy| Polanie| Wieleci

włącz czytnik

Próbowali tej sztuki także Wieleci–Lutycy (ostatnio coraz poważniej identyfikowani z Kaszubami – tak, tak), ale biorąc „na warsztat” religię pogańską, co akurat nie było pomysłem trafionym w czasie, jak się okazało w ich późniejszej, tragicznej historii.

Mieszko na ogół bywał przedstawiany, jako ktoś kto ochrzcił się „z obawy” przed najazdami Niemców korzystających z pretekstu szerzenia chrześcijaństwa, by podbijać słowiańskie ziemie. Mnie tak uczono w szkole.

Sęk w tym, że w okresie panowania Mieszka Niemcy mogli sobie sporo chcieć, co w żadnym wypadku nie znaczyło móc.

Najazd słowiańskich plemion północnych w 954 roku załamał się na skutek wewnętrznych waśni, ale pokazał ile warci są Niemcy gdy chodzi o siłę bojową. Trójka z minusem to góra.

Zaangażowani w walki w Italii (także regularnie przegrywane) nie potrafili  odeprzeć ataku Obodrzyców, Redarów i Pomorzan i w czasie gdy Mieszko konstruował swe państwo cieszyli się, że w ogóle uszli z życiem.

Kogo więc Mieszko miał się bać?

Korzyści, jakie dawało mu przyjęcie chrześcijaństwa były ewidentne. Był to rodzaj skoku cywilizacyjnego, polegającego np. na sprowadzeniu do siebie ludzi posługujących się obowiązującym w Europie pismem, potrafiących stworzyć nowoczesne kancelarie, archiwa itp. co z kolei pozwalało na unowocześnienie zarządzania administracją i gospodarką kraju.

W ówczesnej konstrukcji Europy chrześcijański władca automatycznie wkomponowywał się w system i stawał się równy książętom Rzeszy, co później Mieszko wielokrotnie i z powodzeniem wykorzystywał. Z „odbiorcy” polityki europejskiej stawał się jednym z jej kreatorów.

Był wszakże jeden problem. Kościół rzymski miał dość trwały schemat organizacyjny, rzadko godząc się na jakieś od niego odstępstwa. W nowoochrzczonych państwach rzadko ustanawiano biskupstwa, powierzając zarządzanie lokalnym kościołem któremuś z biskupów zza najbliższej granicy. Tego Mieszko nie chciał i nie miało raczej wielkiego znaczenia, że tymi najbliższymi biskupami byli akurat Niemcy. On po prostu miał inną wizję miejsca i roli Kościoła w swoim państwie.

Nie przedłużając – Mieszko zrobił coś, co nie udało się nikomu we współczesnej mu Europie. Pozyskał wszystkie korzyści płynące z przyjęcia chrześcijaństwa, ani na trochę nie umniejszając swojej władzy i nie uzależniając się także pod względem kościelnym od kogokolwiek. Fakt, że to jedyny taki przypadek w tamtych czasach, zbyt często uchodzi uwadze.

Jak on to zrobił?

Mało jest tematów, na który napisano tyle bzdur, co na temat małżeństwa z Dobrawą.

Kronikarze, którymi najczęściej byli duchowni, mieli najwyraźniej uraz na punkcie Mieszka (co i nie dziwota, nikt w historii nie trzymał tak Kościoła za twarz), bo pisząc o przyjęciu przez niego chrześcijaństwa uwypuklali rolę jaką odegrała jego żona.

Tradycyjnie, jak to duchowni, skupiali się na łóżkowych problemach władcy Polan.

Thietmar sugerował, że księżna hasała grzesznie w łożnicy, by tym łatwiej skłonić go do przyjęcia nowej wiary, a więc grzeszyła w dobrej wierze.

Gall Anonim przeciwnie – był przekonany, że odmawiała mężowi swych wdzięków póki nie zdeklarował się on religijnie.

To prześcieradłowe spojrzenie na świat zostało wielu duchownym po dziś dzień.

Mieszko pojął Dobrawę niekoniecznie po to, by „wprowadziła go” do rodziny chrześcijańskiej. Przynajmniej nie tylko po to i nie po pierwsze po to.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.