Publicystyka



E. Wnuk-Lipiński: Polska mała apokalipsa

biurokracja| egoizm| familizm| Mirosława Marody| państwo| populizm| pozytywizm| romantyzm| socjologia| Solidarność| Xymena Bukowska| zaufanie społeczne

włącz czytnik

Albo zagłodzenie dziecka przez matkę. Tu też często upatrujemy winy państwa. Czy naprawdę w Polsce jest tak źle, jak starają się pokazać media?

Mało kto analizuje statystyki, które ogólnie są całkiem dobre. Śmiertelność niemowląt spada, przeciętna długość życia rośnie, podobnie jak nasycenie gospodarstw domowych dobrami trwałego użytkowania. A poprawa wielu wskaźników często następuje skokowo. Dlatego ogólnie polskie społeczeństwo jest bardziej zamożne, ale ten wzrost zamożności nie dotyczy w równym stopniu wszystkich szczebli społecznych. Jedni mają więcej, inni mają lepiej niż w przeszłości, ale w porównaniu z tymi, którzy mają więcej, wciąż mają mniej – to relatywna deprywacja. Mimo że przeciętny Kowalski żyje dziś lepiej niż kiedyś, to nie przeszłość jest jego punktem odniesienia, ale dystans do innych. To mechanizm obecny we wszystkich społeczeństwach, które nie mają charakteru egalitarnego. A egalitarny charakter mogą mieć tylko społeczeństwa totalitarne. Wszystko zależy więc od kontekstu.

I od miejsca na drabinie. Człowiek lubi patrzećw górę, nie w dół. Dlatego zawsze porównuje się do tego, który ma lepiej. Dzisiaj, na przykład, Polacy chcieliby żyć tak jak Niemcy i Francuzi, nie jak Czesi.

Pozwolę sobie wyostrzyć to porównanie. Skala odniesienia bywa absolutnie decydująca. Jeśli wspomnimy literaturę opisującą świat obozów koncentracyjnych albo łagrów na Syberii, można powiedzieć, że ten, kto miał cynową miskę i widelec, był królem. Bo reszta musiała wystrugać sobie sobie naczynia z drewna albo jeść rękami z ziemi. W PRL-u, kiedy benzyna była racjonowana, ktoś, kto miał dostęp do nieracjonowanego paliwa, czuł się panem świata.

A dzisiaj zmieniły się punkty odniesienia. Właśnie! Polscy anestezjolodzy strajkowali kilka lat temu nie dlatego, że umierali z głodu, tylko dlatego, że ich pensje były niższe niż wynagrodzenie anestezjologów niemieckich, wykonujących tę samą pracę. Wiadomo też, że ci, którzy chcą legitymizować roszczenia, nie mogą odwoływać się do wskaźników, które pokazują, że im się poprawiło. Wtedy manipulują punktami odniesienia. Dlatego polscy lekarze porównywali się do lekarzy niemieckich, a nie do swojej sytuacji sprzed pięciu lat.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.