TK



D. Sześciło: Państwo chłopcem do bicia

Benjamin Franklin| biurokracja| dobro wspólne| korupcja| obywatelskość| OECD| państwo| przejrzystość| zaufanie

włącz czytnik

Idealnym modelem współproducenta usługi publicznej jest pacjent. Ze wskaźników jakości systemu ochrony zdrowia zwykle rozliczamy państwo i lekarzy, zapominając, jak wiele zależy od nas. Stan zdrowia indywidualnego i zdrowia publicznego to wypadkowa starań, ale też zaniedbań „systemu” i pacjentów. Nie oznacza to jednak, że lecząc się na własną rękę, przyczyniamy się do wyższego poziomu zdrowia publicznego. Chodzi raczej o to, że od nas w znacznym stopniu zależy, czy będziemy wymagali leczenia, a kiedy już to się stanie – powodzenie terapii będzie zależało także od naszej gotowości poddania się rygorom leczenia. Pacjent, który po zdiagnozowaniu nowotworu nie zmieni swojej diety czy stylu życia, niechybnie przyczyni się do fiaska leczenia, ale też pogorszenia wskaźnika produkcji dobra w postaci zdrowia publicznego. Oczywiście w wielu przypadkach nie zniechęci go to do uskarżania się na fatalną kondycję systemu ochrony zdrowia.

Obywatelska „koprodukcja dobra wspólnego” może zresztą przybierać formę z pozoru drobnych i nieuświadamianych gestów, których ilość z czasem przechodzi w jakość. David Boyle przytacza opowieść sprzed 40 lat nowojorskiej urbanistki Jane Jacobs, która na co dzień obserwowała działalność właścicieli osiedlowego sklepu. Poza jego prowadzeniem pilnowali oni dzieci przechodzących nieopodal przez ulicę, komuś pożyczyli parasol, a komuś jednego dolara, przyjęli na przechowanie paczkę zaadresowaną do nieobecnych sąsiadów, pouczyli nastolatków, którzy usiłowali kupić papierosy, itp. Za takim zachowaniem, niewątpliwie budującym dobro wspólne, nie musiała stać żadna wielka idea, ale zwyczajne poczucie odpowiedzialności za coś więcej niż własny interes.

Oczywiście zachęcanie do zaangażowania oparte wyłącznie na odwoływaniu się do obywatelskich wartości nie przemówi do każdego. Współtworzenie dobra wspólnego daje nam jednak również dodatkowe, osobiste korzyści. Kiedy w sklepie szwedzkiej sieci meblowej IKEA kupujemy stół czy szafę, musimy je samodzielnie złożyć. Możemy oczywiście poprosić, by ta praca została wykonana za nas, ale musielibyśmy za taką usługę dodatkowo zapłacić. Większość z nas, może poza technicznymi ignorantami, woli jednak poświęcić chwilę, aby mebel złożyć samemu. Przyjmuje rolę współproducenta tego dobra. Co zyskujemy? Oszczędzamy pieniądze, ale też rośnie nasze poczucie wartości. Udało nam się stworzyć coś własnego, nawet jeśli wykonaliśmy to według łopatologicznej instrukcji. Może nawet będziemy o samodzielnie złożony mebel bardziej dbać. W końcu będzie w nim element naszej pracy. Tak działa „efekt IKEA” . Dlaczego nie miałby się pojawiać również przy obywatelskiej koprodukcji usług publicznych?

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.