TK



Tradycja i postęp, czyli o kłopotach Europejczyków z radzeniem sobie z problemami

Ancien Régime| chrześcijańskie korzenie Europy| federacja europejska| fenomen Solidarności| konserwatyzm| Reformacja| sekularyzacja| Unia Europejska

włącz czytnik

Nowa Europa, stare błędy

Zbrodnie XX wieku dokonały się na zbyt masową skalę, by złożyć je na karb szaleństwa czy błędów jednostek – choć i takie próby czyniono – względnie uznać za przejaw ducha epoki, z którym wypada się po prostu pogodzić. Przerosły wszystko, co dotąd Europejczycy potrafili sobie zgotować. Można co prawda próbować dowodzić, że nigdy nie mieli oni takich technicznych i organizacyjnych możliwości, aby nieść sobie zagładę, ale zarazem nigdy też nie czuli się aż tak wolni od wszelkich ograniczeń: postawili się ponad wszystkim, także po raz pierwszy w takiej skali ponad Bogiem, wiarę w którego masowo odrzucono, albo przynajmniej zlekceważono. Dwie najbardziej zbrodnicze masowe ideologie w dziejach – komunizm i nazizm – same zapragnęły stać się niczym religia. I obie przedstawiały siebie jako oczywisty postęp. Co więcej, ich zagorzali zwolennicy – a było ich przerażająco wielu – naprawdę w to uwierzyli. Nawet w Niemczech, kraju przecież bardzo zamożnym, o wybitnej kulturze, do niedawna silnie zdecentralizowanym, tradycja nie okazała się być skuteczną barierą przed ideologicznym szaleństwem. Zdusić je mogła dopiero zewnętrzna siła. Komunizm w wydaniu sowieckim okazał się jeszcze bardziej skuteczny. Zniewolił na dekady pół Europy i uwiódł niemałą i wpływową grupę zachodnich intelektualistów i polityków. Nawet teraz, gdy jego zbrodniczość i niewydolność są w możliwe największym stopniu obnażone, nie brakuje takich, co sądzą, że zrównywanie go z nazizmem jest niesprawiedliwe, bo wszak idee komunistyczne z założenia są szlachetne i postępowe.

W zachodniej części Europy – skomunizowana Europa Wschodnia musiała na to czekać pół wieku – postanowiono wyciągnąć naukę z doświadczenia II wojny światowej. Skala zniszczeń i zbrodni była zbyt duża, by poprzestać na tradycyjnym dogadaniu się kilku najsilniejszych państw, o którym w zasadzie z góry byłoby wiadomo, że nie przetrwa próby czasu. Akurat bowiem podstawowym wnioskiem płynącym z historii Europy było przeświadczenie, że każdy może toczyć wojnę z każdym i to w dodatku bardzo brutalnie, jak się okazało – bez żadnych zahamowań. A także świadomość, że to po prostu, przy obecnym stopniu rozwoju techniki militarnej, nader nieefektywny sposób rozwiązywania problemów międzynarodowych – koszty są olbrzymie a skutek niepewny. Zrodziła się stąd tyleż szlachetna, co racjonalna idea, aby Europejczyków – na początek z niektórych państw zachodnich – na trwałe ze sobą pogodzić, a przynajmniej doprowadzić do tego, żeby nieuchronne spory zechcieli rozwiązywać w ramach instytucji politycznych a nie na polach bitew.

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.