Publicystyka



E. Wnuk-Lipiński: Polska mała apokalipsa

biurokracja| egoizm| familizm| Mirosława Marody| państwo| populizm| pozytywizm| romantyzm| socjologia| Solidarność| Xymena Bukowska| zaufanie społeczne

włącz czytnik

Co to za zjawiska?

Jedno z nich to amoralny familizm, czyli sytuacja, w której dążymy do celu nawet z pogwałceniem norm moralnych teoretycznie uznawanych przez nas za ważne. Przymiotnik „amoralny” wskazuje, że jesteśmy gotowi działać w sposób, który gwałci uznawane przez nas normy moralne („bo wszyscy tak czynią”), a „familijny” oznacza, że nie myślimy w kategoriach dobra wspólnego, lecz raczej partykularnego interesu własnego i najbliższych. Część Polaków tkwi w takim błędnym kole, uważając, że skoro wszyscy kradną, to nawet jeśli ja nie kradnę, i tak wszyscy myślą, że kradnę, więc w sumie będę kradł, bo to nic nie zmienia.

To wszystko brzmi jak opis społeczeństwa komunistycznego.

Ale ma starszy rodowód. Amoralny familizm to zjawisko odkryte w połowie ubiegłego stulecia w Stanach Zjednoczonych.

Francuski intelektualista i liberał Alexis de Tocqueville zachwycał się tym, jak Amerykanie umieją współpracować. Chwalił fakt, że stawiają na siłę stowarzyszeń.

To prawda. Ale amoralny familizm, który został opisany przez amerykańskiego socjologa Edwarda C. Banfielda, dotyczył środkowych stanów USA w latach pięćdziesiątych XX wieku. To samo zjawisko widoczne jest w Polsce, na południu Włoch i w Rosji, czyli wszędzie tam, gdzie poziom zaufania społecznego jest niski.

I nie ma żadnych przesłanek, żeby źródła szukać w systemie komunistycznym?

W pewnej mierze jest to dziedzictwo dawnego systemu, ale nie obciążałbym go nadmiernie, ponieważ – a wynika to z badań – poziom zaufania społecznego w Polsce komunistycznej był o wiele wyższy niż dzisiaj. Oczywiście rozumiem, że może to zabrzmieć jak paradoks. Ale w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku istniała „Solidarność”. Dzięki niej ludzie mieli powód, żeby sobie ufać. Samo państwo było wrogiem, ale ludzie – sojusznikami. W czasach tej pierwszej, romantycznej fazy „Solidarności” nikt nie grzebał ludziom w życiorysach, a nawet jeśli ktoś miał niejasną przeszłość, dawano mu szansę na nawrócenie, jak św. Pawłowi. Nie skreślano ludzi.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.