Debaty



Tradycja i postęp, czyli o kłopotach Europejczyków z radzeniem sobie z problemami

Ancien Régime| chrześcijańskie korzenie Europy| federacja europejska| fenomen Solidarności| konserwatyzm| Reformacja| sekularyzacja| Unia Europejska

włącz czytnik

Euro-mrzonki

Lewicowo-liberalna wizja Unii Europejskiej wciąż nie jest dominująca. Jednak już teraz jest dość wpływowa, by jej przeciwnikom uczynić życie w Europie na tyle nieznośnym, by w skrojonej w myśl postępowych teorii Unii Europejskiej nie czuli się oni u siebie, a to wieść może do eskalacji ostrego sporu ideowo-politycznego. Zwłaszcza że postępowcy nie zrozumieli zbyt wiele z lekcji dostarczonej przez opłakane skutki wcielenia w życie idei ich poprzedników z XIX i XX wieku. Nie chcą choćby pogodzić się z faktem, że cokolwiek byśmy o tym nie sądzili, naturalnym sposobem uporządkowania Europejczyków są państwa narodowe. Super-federacja europejska jako zgodne dzieło jej mieszkańców to mrzonka. Co prawda zdarzało się w dziejach Europy, że większość jej terytorium obejmowały granice jednego organizmu państwowego – imperium rzymskiego, cesarstwa za Napoleona, czy Trzeciej Rzeszy. Tyle że osiągał on takie rozmiary głównie przez podbój, nie zaś dobrowolny akces. Gdyby innymi, tym razem niemilitarnymi metodami wymuszono stworzenie scentralizowanej unii – jednego państwa europejskiego bądź ścisłego ich konglomeratu-federacji, byłby to jeden z najbardziej niedorzecznych konstruktywistycznych projektów zrealizowanych w Europie – na przekór jej historii, kulturze, wreszcie elementarnemu zdrowemu rozsądkowi. Jego wcielanie w życie to nieuchronne pogrążenie nas wszystkich w ciągu gwałtownych konfliktów wynikających z niedającego się opanować ani propagandą, ani pieniędzmi zderzenia przeciwstawnych interesów politycznych, ekonomicznych, społecznych, religijnych i kulturowych.

Przeforsowanie wizji stworzenia wielkiej federacji europejskiej świadczyłoby o triumfie zasady, którą to właśnie integracja europejska miała pogrzebać: że o wszystkim decyduje siła. Propaganda unijna wciąż pełna jest wzniosłych frazesów o wzajemnym poszanowaniu odmienności, potrzebie porozumiewania się z uwzględnieniem interesów także „słabych i wykluczonych”. Tymczasem praktyka polityczna w Unii Europejskiej zmierza w stronę zgoła inną: zwiększa się presja, aby dokonywać rozstrzygnięć obowiązujących wszystkich jej członków pod dyktando i w interesie wybranych – oczywiście tych najsilniejszych. Można narzekać, że przez długie lata obowiązująca w EWG/UE zasada niwelowania przewagi jednych państw nad innymi – wynikającej z dysproporcji liczby ludności, potencjału gospodarczego i siły armii, a równoważonej odpowiednimi proporcjami wagi głosów w całej strukturze – była niekiedy nie dość efektywna. Z drugiej strony, za jej czasów wspólnota europejska dobrze się rozwijała, a przede wszystkim jej obecne kłopoty i rozmiary w niczym owej konieczności zbalansowania pozycji różnych jej członków nie znoszą. Unia Europejska nie jest spółką akcyjną, w której można wymierzyć wkład poszczególnych akcjonariuszy i według tego wyznaczyć im miejsce w szeregu – czyli w hierarchii władzy. Tymczasem dąży się do tego, a siłą sprawczą jest na ogół bardzo niebezpieczna kombinacja postępowego, konstruktywistycznego reformatorstwa i chłodnej kalkulacji politycznej.

Debaty

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.