Publicystyka



K. Mazur: Jarosław Kaczyński - ostatni rewolucjonista III RP

"Państwo i Prawo"| imposybilizm| Jacek Sokołowski| Jarosław Kaczyński| okrągły stół| pluralizm| PRL| Stanisław Ehrlich| Trybunał Konstytucyjny

włącz czytnik

Idea państwa prawa jako hamulec polskich reform

„Myślenie Ehrlichem” ukształtuje stosunek Kaczyńskiego do porządku prawnego III RP. Sam zainteresowany odnotuje taką zależność. Wspominając reakcje środowiska prawniczego na kolejne prace swojego promotora publikowane w okresie PRL-u powie: „broniono legalizmu, a przede wszystkim warsztatu naukowego prawników, a więc sensu ich pracy i ich zawodowej pozycji. Dyskusja ta była zapowiedzią ukształtowania się sposobu myślenia, które obowiązuje do dziś i często szkodzi przemianom w Polsce” (Alfabet braci Kaczyńskich). Zatem pytanie o to, na ile ustanowione w PRL-u prawo ma być podstawą działań przyszłych reformatorów budujących III RP stanie się jednym z kluczowych punktów sporu po ‘89 roku. Temu zagadnieniu poświęcił Kaczyński wystąpienie „Czy Polska jest państwem prawa?” wygłoszone w lutym 2010 roku w Krakowie na zaproszenie Klubu Jagiellońskiego, które następnie opublikowaliśmy na łamach kwartalnika „Pressje”.

Kaczyński swój wywód oparł na odrzuceniu naiwnego spojrzenia na koncepcję państwa prawa. Bezkrytyczni zwolennicy tej idei całe skomplikowane zagadnienie praworządności redukują do „procesu stosowania prawa przez sądy, sądy natomiast uznają za instytucje, które przestrzegają̨ prawa niejako same przez się, na mocy definicji”. Kierując się takim myśleniem w czasach transformacji ustrojowej doprowadzili do karykaturyzacji tej idei.

 

Zamiast tworzyć dobre standardy młodej demokracji, tak naprawdę doktryna „demokratycznego państwa prawnego” petryfikowała wpływy dawnej nomenklatury komunistycznej. Dlatego prezes PiS-u przeciwstawia naiwnemu podejściu do praworządności myślenie realistyczne, uwzględniające nie tylko model teoretyczny, ale również całą złożoność społeczno-ekonomiczną.

 

„Praworządność́, czy też państwo prawa są atrybutami określonej formy organizacji społeczeństwa. Nie jest to coś, co można uchwalić́, narzucić́ lub arbitralnie zadekretować́”, stwierdza Kaczyński.

Wszystko zaczęło się w drugiej połowie lat 80., gdy uruchomiono „proces jurydyzacji systemu komunistycznego. Zostało uregulowanych wiele spraw, które przedtem pozostawały bez regulacji, wprowadzono pewne instytucje, takie jak Trybunał Konstytucyjny, urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, sady administracyjne. Proces ten zaszedł bardzo daleko” – powie Kaczyński. Nie chodziło wyłącznie o tworzenie fasady demokracji i rozpaczliwą próbę ratowania reputacji państwa komunistycznego chylącego się ku upadkowi. Chodziło raczej o przygotowanie gruntu dla dalszych przemian. Kolejnym krokiem było bowiem przyjęcie przez Sejm kontraktowy w ostatnich dniach grudnia 1989 roku ustawy „o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Kontrowersje budziło dokonanie tego przez Sejm, który nie został wybrany w wolnych wyborach, zatem nie miał pełnego mandatu społecznego. Doniosłe były również konsekwencje tej decyzji. Przez pierwsze osiem lat wolnej Polski obowiązywały artykuły Konstytucji z 1952 roku (tzw. konstytucja stalinowska). Co jednak najważniejsze, ta ustawa w art. 1 stanowiła, że odtąd „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym”. Ten fakt został zadekretowany z góry, nie poprzedził go jakikolwiek demontaż struktur państwa komunistycznego.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.