Publicystyka



Migracje i integracje

cudzoziemcy| Ellis Island| imigracja| integracja| Lampeduza| niebieska karta| nielegalni imigranci| pobyt czasowy

włącz czytnik

Kolejny problem to takie sterowanie migracjami, aby z jednej strony uzupełniać niedobory na rynku pracy i korzystać z potencjałów cudzoziemców, a z drugiej zapobiegać konfliktom społecznym, które – jak pokazuje historia – wpisują się we wszystkie scenariusze migracyjne.

Odpowiedź na powyższe pytanie wydaje się bardzo prosta. Pozwalać wjeżdżać tylko tym, którzy nie będą stwarzać problemów, czyli podejmą pracę, której nie wykonują obywatele kraju, oraz wpiszą się w społeczeństwo państwa przyjmującego. Oznaczałoby to, że państwo nie ponosi w przypadku imigracji żadnego ryzyka. Jest tylko jeden problem. Tego się nie da zrobić. Rząd musi ocenić skalę ryzyka, jakie może wziąć na siebie, i do tego dostosować politykę migracyjną czy węziej – imigracyjną. Jeżeli decydenci myślą racjonalnie i zdają sobie sprawę na przykład z wyzwań demograficznych, to muszą decydować się na przyciąganie cudzoziemców. Są oni po prostu niezbędni do utrzymania konkurencyjności gospodarki i co może bardziej trafiać do przekonania wielu osób – podtrzymania jakości życia mieszkańców kraju przyjmującego. Pole manewru zatem jest zawężone do kwestii tego, ilu obcokrajowców przyjąć, skąd, w jakim czasie i jak minimalizować wspomniane już ryzyko, że nie wszyscy z tych, którzy wjadą, będą do końca tymi, o których myśleliśmy. Ograniczanie tego ryzyka nazywa się „selektywną” polityką imigracyjną. Polega ona na określeniu „ścieżek migracyjnych”, którymi będą przyjeżdżać cudzoziemcy. Przy ich wyznaczaniu musi być aktywne państwo. Chociaż w wielu dziedzinach rolę państwa można i nawet należy ograniczać – wystarczy wskazać na rynek pracy czy ubezpieczenia społeczne – jeśli chodzi o politykę migracyjną, doświadczenie podpowiada, że ograniczenie roli państwa tylko do pośrednika pomiędzy poszukującym pracowników pracodawcą oraz cudzoziemcami chcącymi skorzystać z ofert pracy jest dalece niewystarczające. Konieczne jest branie pod uwagę szerszej perspektywy niż tylko interesy pracodawców, choć to właśnie popyt przez nich generowany powinien być najważniejszym czynnikiem do podejmowania  decyzji o ścieżkach migracyjnych.

Jakie mogą być te ścieżki?

Kiedy porównuje się polityki prowadzone przez państwa imigracyjne, nasuwa się jeden wniosek – poza nielicznymi wyjątkami (np. Kanada) są one bardzo do siebie podobne. Wpływają na to dwa zasadnicze procesy. Po pierwsze, konieczność uwzględniania wytycznych czy konwencji organizacji międzynarodowych, których poszczególne kraje są członkami. W przypadku UE widać to bardzo wyraźnie. Ze względu na układ z Schengen oraz rozrost legislacji dotyczącej imigracji zarobkowej (np. obowiązek wprowadzenia tzw. niebieskiej karty dla pracowników wysoko wykwalifikowanych czy jednolitego zezwolenia na pracę i pobyt) pole manewru państw członkowskich jest stale ograniczane. Po drugie, podobieństwo to wynika ze stanowisk opinii publicznej, która po prostu boi się imigrantów. Jest to wykorzystywane przez polityków, którzy – nie mając pomysłu na odniesienie sukcesu wyborczego – ograniczają się do najbardziej prymitywnej metody, polegającej na zrzucaniu winy za wszystkie problemy społeczeństwa na cudzoziemców, co znajduje zrozumienie i poparcie wśród rosnącej liczby wyborców. Dlatego też zdecydowana większość decydentów boi się mówić pozytywnie o migracjach, ponieważ jest przekonana, iż przełoży się to negatywnie na ich wynik w kolejnych wyborach. Tak więc raczej podążają w kierunku ograniczania imigracji, niż decydują się na prowadzenie trudnej debaty o racjonalnej polityce imigracyjnej.

Publicystyka

Zawartość i treści prezentowane w serwisie Obserwator Konstytucyjny nie przedstawiają oficjalnego stanowiska Trybunału Konstytucyjnego.

 
 
 

Załączniki

Brak załączników do artykułu.

 
 
 

Komentarze

Brak komentarzy.